sobota, 22 lutego 2014

ROZDZIAŁ 4

     Stałam przed lustrem i nie mogłam uwierzyć w to, co widzę. Dziewczyna w odbiciu wyglądała zupełnie inaczej niż ta, którą oglądałam na co dzień. Wbrew moim obawom nie wyglądałam młodziej, spokojnie można mi dać te dwadzieścia sześć lat, ale... Widzę zmianę. Może i to nie jest mój styl, ale na pewno widać, że przeszłam metamorfozę. Patrzyłam na nową siebie dobre kilka minut, aż wreszcie uznałam, że wystarczy. Za kilkanaście minut miałyśmy wyjeżdżać. Ciarki przechodziły mi po plecach, gdy pomyślałam, jak może zmienić się moje życie...

     Kilka godzin później siedziałam na podłodze ogromnej sali, na której znajdowały się dziesiątki ludzi w różnym wieku, przeważnie moim, każdy się rozciągał albo ćwiczył swój układ. Chętnych było dużo więcej, jednak odpadli w pierwszym etapie, jakim było sprawdzenie kwalifikacji. Siedziałam sama, a Ana poszła na widownię, gdyż casting był otwarty. Nie miałam pojęcia ile to jeszcze może potrwać. Średnio co sześć minut wołali następnego uczestnika, a znając moje szczęście będę gdzieś na samym końcu. Z nudów zaczęłam bawić się swoimi doczepianymi blond końcówkami włosów, później zajęłam się przyglądaniem swoim nowym butom. Na początku chciałam zatańczyć boso, ale to raczej nie był dobry pomysł. Zdecydowałam się zatańczyć trochę jazzu, a później przejść do hip hopu. Tak trochę wszystkiego po trochu, bo jeszcze gdzieś w środku występują elementy dancehallu. Miałam ogromny problem z ubiorem, ponieważ zawsze do tańca zakładałam luźne dresy, ale to nie pasowało do mojego obecnego stylu. W końcu zdecydowałam się na krótkie spodenki, pod którymi miałam cienkie lekko podarte rajstopy, a na to założyłam bokserkę i luźną koszulę, która podczas tańczenia jazzu wyglądała jak sukienka, a gdy muzyka zmieniała się w hip hop - szybko wiązałam ją w pasie. Jeden element, ale tak dużo zmieniał. Szczerze mówiąc bałam się. Nie, nie tego, że mnie przyjmą, przeciwnie - że zostanę odrzucona. W ciągu ostatniego tygodnia tak się "napaliłam" na to, że teraz nie wyobrażam sobie, że mnie nie przyjmą. Owszem, nadal nie mam pojęcia, jakby to miało wyglądać, ta moja praca w zespole, ale... Chcę tego.Rozmawiałam już nawet z Klausem, powiedziałam mu, że ja i Ana niedługo odchodzimy i żeby nie miał nam tego za złe. Bałam się jego reakcji, ale on mnie bardzo zaskoczył. Okazało się, że on też zmienił swoje plany na życie i za niedługo zamyka klub i kamień spadł mu z serca, że nie będzie mnie musiał pozbawiać pracy. Wszystko zaczynało się układać. Zaczęłam się nawet zastanawiać, czy to nie jest jakiś znak? Może jednak ktoś ma dla mnie inny plan?
     Już miałam podejść do kogoś z obsługi i zapytać, gdzie można zapalić, kiedy usłyszałam swoje nazwisko. Kurwa, teraz moja kolej. Przeszłam przez pół sali, które dzieliło mnie od wejścia na scenę, po drodze napotkałam kilka zarówno damskich, jak i męskich spojrzeń. Miałam nawet wrażenie, że jeden chłopak puścił mi oczko, ale wolałabym tego nie widzieć. Już dość.Odetchnęłam głęboko i przymknęłam oczy, a gdy je otworzyłam szłam już przez scenę. Od razu zwróciłam wzrok w stronę jury, w którym zasiadał zespół, ich manager oraz jakiś choreograf, który miał patrzeć na technikę. Trzech mężczyzn patrzyło na mnie od samego momentu, gdy przekroczyłam próg sceny, a pozostała dwójka ze sobą rozmawiała, a później zaczęli się śmiać. Wyglądało to tak, jakby już dobre kilkanaście minut nie mogli powstrzymać śmiechu. Byli to oczywiście starszy Leto i gitarzysta zespołu. Słyszałam od Any, że oni tak zawsze i to ponoć u nich normalne.
     Stanęłam na miejscu przy mikrofonie i sie przywitałam. Byle do przodu.
 - Dzień dobry, jak się nazywasz? - zapytał Jared. Na początku czułam, jak przewierca mnie wzrokiem i trochę mnie to krępowało, ale to było tylko chwilowe odczucie i od razu odzyskałam pewność siebie.
 - Lizzy Rees - odpowiedziała krótko i poprawiłam włosy opadające mi na twarz. W tym momencie zobaczyłam kątem oka, że Shannon i Tomo wreszcie się ogarnęli i zajęli mną. W przenośni.
 - Lizzy to zdrobnienie od Elisabeth? - zapytał ponownie Jared.
 - Nie - znów monosylabiczna odpowiedź.
 - A od czego?
 - A czy to k... Czy to ważne? - chciałam dodać "kurwa" w połowie, ale się powstrzymałam. Usłyszałam stłumiony chichot ze strony starszego Leto, więc nie wytrzymałam i spojrzałam na niego. Rzeczywiście śmiał się i pokazał mi kciuk wyciągnięty w górę. Serio? Co ja takiego fajnego powiedziałam?
 - No dobra, w takim razie scena jest twoja.
     Wreszcie. Jakiś facet podszedł i zabrał mi statyw z mikrofonem, a po chwili zaczęła lecieć moja składanka. Pierwsza część perfekcyjnie, ściągnięcie koszuli i związanie jej w pasie też się udało, trochę dancehallu, hip hop i koniec. Byłam zadowolona ze swojego występu. Stanęłam w miejscu i czekałam, nie wiedziałam co robić. Wszyscy patrzyli na mnie przez chwilę, a później odezwał się manager.
 - Wymyśliliśmy wspólnie, że mamy dla ciebie małe zadanie. Puścimy ci jedną z piosenek chłopaków, a ty wyobraź sobie, że jesteś w klubie, nie znasz piosenki i po prostu dajesz się ponieść emocjom i tańczysz bez żadnej choreografii. W porządku? - zapytał, a ja skinęłam głową, bo nie miałam mikrofonu, żeby odpowiedzieć. Po chwili usłyszałam pierwsze dźwięki jedynej znanej mi piosenki zespołu, jaką było "Closer to the edge". Znam ją, bo Ana jej słucha, zdecydowanie za często. Zrobiłam to, co kazał mi zrobić manager - po prostu zamknęłam oczy i wyobraziłam sobie, że tańczę w klubie i nikt na mnie nie patrzy. Skakałam po całej scenie jak wariatka, w sumie sama nie wiedziałam co się ze mną dzieje. Robiłam to, na co miałam ochotę, a myślami byłam dziesięć lat wstecz.
     To był ten moment, który mnie zmienił najbardziej, chociaż wtedy jeszcze nie miałam o tym pojęcia. Słowa piosenki, muzyka, ta wolność, którą czułam... Muzyka przestała grać, a ja wróciłam do rzeczywistości i po prostu się uśmiechnęłam. Czułam, że otarł mnie but i miałam cholerną ochotę go zdjąć, ale nie dawałam po sobie nic poznać. Wszyscy członkowie jury patrzyli na mnie z uśmiechem na twarzy.
 - Możesz mi, to znaczy nam powiedzieć, dlaczego przyszłaś na ten casting? - pytanie zadał Shannon. Zdziwiło mnie ono i to bardzo, a na dodatek ten jego niski głos... Boże, odlatuję. Spojrzałam mu prosto w oczy i się przeraziłam. Jego wzrok mówił "wiem, kim jesteś, czemu już nie dajesz dupy i czego szukasz na castingu do rockowego zespołu?". Autentycznie wydawało mi się, że on wie. Wzięłam głęboki oddech, jak przy wejściu na scenę i odpowiedziałam zgodnie z prawdą. Prawie.
 - Ostatnio trochę się u mnie zmieniło, uznałam, że chcę zmienić swoją pracę i życie w ogóle - przełknęłam ślinę. - Poza tym zawsze chciałam zarabiać na życie przez taniec, bo to jest moja pasja. - Kurwa, co za ironia. Jakby nie było ja zarabiałam przez taniec, tylko że TROSZECZKĘ inny.
 - Rozumiem. Z mojej strony to wszystko, jestem za.
 - Mi też się podobało - powiedział Tomo zwrócony do swoich współpracowników. Wymieniali się zdaniami aż w końcu coś ustalili i popatrzyli na mnie.
 - Witaj w naszym zespole - powiedział wesoło Jared, wstał i zaczął zmierzać w moją stronę, więc wyszłam mu na przeciw. - To jest wejściówka członka zespołu, taka na teraz. Musisz pójść do dziewczyny o imieniu Emma, ona powie ci co i jak. Do zobaczenia, Lizzy - odwrócił się na pięcie i wrócił na swoje miejsce, a ja zeszłam ze sceny.
     Boże, udało mi się! Czyli, że... naprawdę zaczynam nowe życie? Nie mogę w to uwierzyć. Ana na pewno widziała wszystko... Nawet o niej nie pamiętałam, nie zwróciłam uwagi, czy jest na widowni, czy nie. Cholera. A teraz muszę znaleźć Emmę, kimkolwiek ona jest. To znaczy mniej więcej kojarzę, ale nie mam pojęcia, jak wygląda. Podeszłam do małej grupki, w której były dwie dziewczyny i jeden chłopak i zapytałam ich o nią.
 - Też na nią czekamy, zaraz ma się pojawić. A czy ty dostałaś się do zespołu tancerzy? - zapytała mnie jedna z dziewczyn, która wyglądała na bardzo otwartą i sympatyczną, gdzieś w moim wieku. Pozostała dwójka była raczej młodsza.
 - Tak, dostałam się - odpowiedziała.
 - O jej, to wspaniale! Gratuluje ci, my też się dostaliśmy. Ja mam na imię Vicky, to jest Camilla, a to Rayan. Wygląda na to, że od dzisiaj będziemy razem pracować - powiedziała i mnie mocno przytuliła. Pozostała dwójka od razu się podniosła i zrobili to samo.
     To byli naprawdę sympatyczni ludzie. Czekaliśmy na Emmę ponad piętnaście minut, ale zleciało naprawdę dużo szybciej. Czułam, że z Vicky się polubimy, miała w sobie coś takiego, że chciało się przebywać w jej towarzystwie. Byłam szczęśliwa, że tak dobrze trafiłam. Moi nowi znajomy rozmawiali ze sobą wesoło, a ja myślałam nad tym, jak dalej potoczy się zarówno moja kariera w zespole, jak i życie ogólnie. Znów poczułam te ciarki, które ostatnio często mi towarzyszą. Po kilku chwilach podeszła do nas dość niska blondynka, starsza ode mnie na oko dziesięć lat, była ubrana w luźne dżinsy oraz bawełniany sweter, nie miała makijażu. Była ładna, owszem, ale może trochę zaniedbana?
 - Cześć, mam na imię Emma i na początku chciałabym wam bardzo pogratulować. Witajcie w zespole! - powiedziała i każdego z nas obdarowała sympatycznym uśmiechem. - Mam wam trochę do powiedzenia na temat zasad panujących w zespole i samej pracy. Więc tak, na pewno musimy się umówić na bardziej formalne spotkanie, teraz powiem wam, że okres próbny trwa tylko miesiąc, w tym czasie raczej nie powinno się nic zmienić, bo nie zmieniamy składu zbyt często. Dostaniecie swoje identyfikatory, małą zaliczkę na początek i jeszcze szczegółowe zasady spisane w umowie, którą będziecie mogli na spokojnie przejrzeć w domu. Dzisiaj nie powiem wam nic więcej, umówimy się z wami za kilka dni, żeby wszystko ostatecznie omówić i podpisać umowę - mówiła trochę chaotycznie, ale zrozumiałam wszystko, co chciała nam przekazać i nie miałam żadnych pytań. Ruszyłam stopą i przypomniała sobie o bólu wywołanym otarciem. Dyskretnie schyliłam się do buta i powoli rozwiązałam sznurówki, a następnie delikatnie zdjęłam trampka. Poczułam ulgę, ale stopa i tak mnie piekła. Chciałam zdjąć skarpetkę i zobaczyć ranę, ale przy nich wszystkich mi nie wypadało. Całe szczęście Emma nie miała za dużo czasu, więc rozdała nam to, o czym mówiła, pożegnała się i odeszła. Chętnie zostałabym z moimi znajomymi dłużej, ale po pierwsze czekała na mnie Ana, a po drugie ta stopa tak cholernie piekła. Wzięłam numer telefonu od Vicky i obiecałam, że się z nią skontaktuję, żebyśmy się wszyscy umówili na jakieś piwko, w ramach zapoznania.
     Zeszłam z ich pola widzenia i mimo, iż chciałam już zobaczyć się z Aną, ból stopy wygrał. Usiadłam na jakimś krześle i ściągnęłam skarpetkę. Zdziwiłam się sama, że but może zrobić aż tak dużą ranę, wyglądała naprawdę paskudnie.
 - Uuuaa, musi boleć - usłyszałam nad głową męski głos, podniosłam wzrok i zobaczyłam Shannona. Miał krzywą minę i zerkał raz na moja twarz, a raz na stopę. - Poczekaj tu, skombinuję ci jaki plaster, czy... coś. Wyglądał troszkę śmiesznie, przejechał dłonią po swoich krótkich włosach i je zabawnie zmierzwił. Chciałam zaprotestować, ale nim zdążyłam zareagować, ten już zniknął. Pojawił się po kilku minutach z perfumami, chusteczką higieniczną i taśmą w ręce.
 - Wybacz, ale nic innego nie byłem w stanie zdobyć. Może coś z tego będzie - powiedział i klęknął przy moim krześle. Automatycznie zdjęłam jedną nogę z drugiej, żeby Shannon nie miał do niej dostępu, ale ten się tylko zaśmiał. - No daj spokój, nie zrobię ci krzywdy, umiem opatrywać rany. Daj tę nogę.
 - To naprawdę nie jest konieczne, ja poradzę sobie sama - powiedziałam spokojnie, delikatnie się uśmiechając. Wizja Shannona Leto, który ostatnio przynajmniej raz na tydzień przychodził patrzeć do klubu jak tańczę na rurze opatrującego mi otarcie była komiczna.
 - Nie masz nic do gadania, to jest pierwsze polecenie służbowe. Noga -  zrezygnowana położyłam stopę na kolanie drugiej nogi i napięłam wszystkie mięśnie, gdy mężczyzna się do mnie zbliżył. Musiał to wyczuć, bo kąciki jego ust delikatnie się uniosły, ale natychmiast opadły. - Teraz może trochę szczypać, przepraszam - powiedział i psiknął perfumami w miejsce skaleczenia. Rzeczywiście, zapiekło mnie i syknęłam cicho, ale dało się wytrzymać. Jedną chusteczką starł krople, które spływały mi w dół, psiknął jeszcze raz, a potem przy pomocy drugiej chusteczki i taśmy zrobił prowizoryczny opatrunek. Wytarł swoją dłoń, uniósł na mnie wzrok i uśmiechnął się, pokazując szereg śnieżnobiałych zębów.
 - Dziękuję - powiedziałam.
 - Nie ma za co, nie chcę, żeby moja... - zawahał się - współpracownica myślała, że jestem jakimś bucem, którego nic poza czubkiem własnego nosa nie obchodzi. Chociaż pewnie i tak nic to nie zmienia, a ty będziesz myśleć co chcesz.
 - Czemu jesteś taki pewny tego?
 - Bo wszyscy tak o mnie myślą przywykłem. Wiesz, muszę już spadać, bo kończy mi się przerwa. Emma pewnie da ci znać o spotkaniu, do zobaczenia.
 - Tak, do zobaczenia - powiedziałam, a Shannon odszedł.
     Szczerze mówiąc to było dziwne. Nie spodziewałam się, że taka sytuacja będzie miała kiedykolwiek miejsce. Zdezorientowana siedziałam jeszcze przez chwilę na krześle, a potem naciągnęłam skarpetkę na stopę, buta wzięłam do ręki i poszłam odszukać Anę. Stała przy drzwiach, z których wychodziłam i od razu rzuciła mi się na szyję. Popatrzyłam na nią, płakała ze szczęścia. Gratulowała mi i zasypywała buziakami. Gdy zobaczyła moją stopę zapytała co się stało, ale nie opowiedziałam jej o zajściu z Leto. Jeszcze nie, powiem jej w domu. Za dużo emocji w zbyt krótkim czasie.
     Cholera, jestem szczęśliwa.


*****
Strasznie Was przepraszam, że musieliście tak długo czekać... Pierwszy tydzień po feriach, po prostu totalna masakra i totalny brak czasu. Przyszły tydzień też jest mega zawalony, ale w sobotę rozdział 5 na pewno się pojawi :)
Wreszcie coś zaczyna się dziać :3
Mam nadzieję, że opowiadanie się Wam podoba. Zostawiajcie po sobie JAKIKOLWIEK ślad i dawajcie w komentarzach linki do Waszych blogów, nie tylko Marsowych - chętnie poczytam.
Dzięki, że wpadacie i wspieracie <3

piątek, 14 lutego 2014

ROZDZIAŁ 3

     Siedziałam w garderobie i czekałam, aż Ana skończy swój występ i będę mogła do niej dołączyć. Jeszcze tylko jeden taniec, tym razem bardziej akrobatyczny, niż erotyczny. Na szczęście. Mam nadzieję, że tym razem ten... że Shannon nie będzie się tak na mnie gapił. Właściwie to nie wiem, czemu tak go nie lubię. Przecież tak naprawdę nie mam pojęcia, jaki on jest.
     To chyba chodzi o to, że ja już nie lubię ludzi. Jak dla mnie połączenie sławny i fajny/miły/sympatyczny jest niemożliwe. Nie znam jeszcze takiego faceta, kobiety w sumie też nie, której bycie sławą nie przeszkadza w byciu normalnym człowiekiem.  Wszyscy moi klienci byli tacy małostkowi, zadufani w sobie, żaden z nich (tych sławnych) nigdy niczym się nie wykazał i mi nie zaimponował. Nienawidzę takich ludzi, po prostu nie trawię ich i tyle. 
     Stałam "za kulisami " sceny i patrzyłam ukradkiem na Anę. Była taka młoda... Może i nie jestem od niej dużo starsza i sama robię to co ona, ale naprawdę żal mi tej dziewczyny. Gdyby tylko chciała, mogłaby się z tego wyrwać i zacząć od nowa. W ogóle żałuję, że pozwoliłam jej na to, na zarabianie ciałem, najcenniejszym skarbem, jaki ma kobieta.
     Moje przemyślenia przerwała nagła fala oklasków i gwizdów. Ana skończyła swój solowy występ, teraz miałam do niej dołączyć. Wyszłam na scenę, a razem ze mną z głośników popłynęły pierwsze dźwięki "Bring me to life" Evanescence. Może trochę dziwna piosenka, jak na klub nocny, ale pasowała. Zaczęłam tańczyć. Na początku szło mi bardzo dobrze, ale po kilku chwilach nie wytrzymałam i spojrzałam w stronę Leto. Cholera, znowu się na mnie gapi i jeszcze w taki perfidny sposób pali tego papierosa. Boże, nienawidzę facetów. Przez niego się pomyliłam i zobaczyłam, że Ana patrzy na mnie z niemym pytaniem wypisanym na twarzy. Przez chwilę improwizowałam, a potem znów wróciłam do układu. Mimo wielkiej ochoty do końca wieczoru nie spojrzałam już w stronę stolika, przy którym siedziało dwóch sławnych mężczyzn, nie patrzyłam na nikogo w ogóle. Skupiłam się na tańcu i tyle.
     W drodze do domu Ana powiedziała mi, że jednak podczas pierwszego występu nie usiadła na kolanach Shannona, tylko tego drugiego, Tomo, bo Leto patrzył się na mnie i chyba to mnie wolał. Zaśmiałam się pod nosem na jej słowa, chociaż trochę byłam tym zniesmaczona. Okej, może i był przystojny, dobrze zbudowany i miał ładną twarz, ale co z tego? Naprawdę jest wielu facetów, takich jak on albo nawet i lepszych. Dobra, kurde, co to ma za znaczenie? Po co ja w ogóle myślę o jakimś lalusiu, który przyszedł do klubu ze striptizem popatrzeć na młode roznegliżowane laski? Bez sensu, koniec z tym.
   


     Kilka tygodni później siedziałam na swoim ulubionym wzgórzu, z którego rozpościerał się widok na całe piękne Los Angeles. Było tutaj dosyć ciasno, żeby się tu dostać trzeba było przejść przez gęste zarośla, a sama "miejscówka" była skałą wiszącą praktycznie w powietrzu. Naprawdę piękne miejsce i co najważniejsze - nikogo tu nie było. Podejrzewam, że ludzie nie mają czasu odkrywać miejsc takich jak to. Słuchałam jednej z moich ulubionych piosenek, jaką było "House of the rising sun" zespołu Animals. Ta piosenka była dobra zarówno, gdy byłam wesoła, zła, gdy chciałam się oderwać albo posłuchać czegoś w samochodzie.
     Siedziałam na wzgórzu pół godziny, a paliłam już trzeciego papierosa. Dzisiaj miałam jeden z tych dni, które Ana nazywała "dniami człowieczeństwa Lizzy". Chodzi o to, że po prostu w trakcie takich dni brało mnie na głębsze przemyślenia, czy zastanawianie się nad tym co dalej. Akurat w tym momencie myślałam o swoim dalszym życiu. Szukam nowej pracy od około miesiąca i dalej nic nie znalazłam. Wiem, że to nie jest długi czas, ale mimo wszystko trochę mnie to podłamuje. Dzwoniłam między innymi do dwóch biur, gdzie poszukiwano sekretarek, ale nie miałam doświadczenia. Nie chcieli mnie nawet w cholernym supermarkecie na kasie! Byłam gotowa złapać się czegokolwiek, bo naprawdę zaczynało mnie brzydzić to co robię. Szczerze powiedziawszy to w ogóle tego nie rozumiem. Nie przeszkadzało mi to tyle lat, nawet byłam poniekąd z tego dumna, a teraz... I jeszcze ten Shannon. Przychodził do klubu mniej więcej raz na tydzień i zawsze patrzył na mnie w ten sposób. Nie wiem dlaczego tak mi to przeszkadza, klient jak każdy, a jednak jest pewna różnica. Nie patrzył na mnie tak, jak inni. Obserwował, ale nie przychodził po to, żeby zaliczyć, tylko właśnie, żeby podziwiać. Ten koleś był bardzo specyficzny. W sumie to nie wiem dlaczego o nim myślę. Wcale tego nie chcę, a jednak nie mogę, NIE UMIEM przestać. Biłam się z własnymi myślami. O czym bym nie pomyślała - zawsze przed oczami pojawiała mi się jego twarz. Pewnego razu przyszedł do klubu ze swoim bratem. Dostrzegłam, że są podobni, ale jednak mają wiele różnic. Chociażby to, że Jared inaczej patrzy na nas, na tancerki. Ma w oczach jakieś nieposkromione zwierze, które widzi nas na swoim legowisku jako zabawki. Właśnie tego typu ludzi nienawidziłam najbardziej i to przez takich jak on chciałam skończyć z tym "zawodem".
     Moje przemyślenia przerwał dźwięk dzwoniącej komórki. Tak, jak się domyślałam, dzwoniła Ana. Kto inny miałby do mnie dzwonić?
 - Co jest? - zapytałam.
 - Wracaj do domu, chyba znalazłam ci robotę - powiedziała z ekscytacją w głosie.
 - Co? Jak to? Gdzie? - byłam autentycznie zdziwiona. - Jaka to praca?
 - Przychodź do domu, to się wszystkiego dowiesz - powiedziała i szybko się rozłączyła. Schowałam telefon do kieszeni i wyszłam z mojej kryjówki, pragnąć czym prędzej znaleźć się w domu.


***perspektywa Shannona***


     Całe szczęście Jared zgodził się na zatrudnienie kilku tancerzy. Może nie jest to koniecznie, ale na pewno udoskonali nasze koncerty. Tacy ludzie mogliby zabawiać fanów, wyciągać ich na scenę, cokolwiek. Teraz to się liczy na rynku. Ogłosiliśmy nabór na naszej stronie internetowej, zebrało się naprawdę dużo osób, które powiedziały, że przyjdą na casting. Daliśmy co prawda informację, że mają przychodzić tylko osoby, które mają kwalifikacje i doświadczenie w tańcu, które ukończyły jakąś szkołę, czy coś, ale nie wiem czy to coś da. Przesłuchania zaczynają się za kilka dni i będą dwa. Mam nadzieję, że pójdzie szybko, bo jakoś nie mam ochoty patrzeć na jakieś ogromne ilości fanów, którzy mają nadzieję, że bez żadnego doświadczenia będą tańczyć w swoim ukochanym zespole. Ja naprawdę doceniam to, jak nas podziwiają i kochają, ale czasami to bywa uciążliwe. Z resztą, nieważne.
     Ostatnio czuję się samotny. Mama zadała mi jakiś czas temu pytanie, czy zamierzam się ustatkować. Powiedziała, że nie zdziwi jej, jeśli Jared nigdy nie będzie miał żony, ale że ja powinienem ją mieć. Zdziwiło mnie to, ale z drugiej strony... To przecież normalne, że chce być babcią, że chce mieć synową. Tylko, że ja nie wiem, czy jej to dam. Na razie nie widzę siebie w roli męża i ojca, chociaż chciałbym tego. Brakuje mi ostatnio kogoś bliskiego, nie miałem w swoim życiu zbyt wielu poważnych związków i teraz tęsknię za tym. Nie za konkretną osobą, bo teraz... nie wróciłbym do żadnej ze swoich "byłych". Po prostu brakuje mi miłości do kogoś, troszczenia się o nią... Mogę być popularny, mogę mieć miliony fanów, ale co mi z tego, jeżeli nie mam... miłości?
     Zacząłem ostatnio ten temat z Jaredem, ale mnie wyśmiał. Dzieciak. On mógłby spokojnie wyżyć na samych dziwkach i pewnie tak też będzie. Tomo też na razie nie myśli o takich sprawach, ale on w porównaniu do mnie to jeszcze gówniarz tak naprawdę. A może to ja jestem jakiś inny? Spieszy mi się do zakładania rodziny w najlepszym momencie życia, mając tylu fanów?
     Tak, to chyba ze mną jest coś dziwnego...


***perspektywa Lizzy***


 - Chyba sobie ze mnie żartujesz - powiedziałam równocześnie wściekła i rozbawiona do Any. - Nie ma mowy.
 - Ale Liz...
 - Nie ma, kurwa, mowy! Już wolę, nie wiem, dalej pracować w burdelu, wiesz?
 - Serio? - zapytała z niedowierzaniem.
 - No dobra, może nie wolę, ale...
 - No właśnie - przerwała mi. - Sama widzisz. Proszę cię, idź na ten casting, co i szkodzi? Jak cię nie będą chcieli, to po sprawie, a jeśli tak, to zawsze możesz zrezygnować. Proszę cię, Liz! Pójdziesz tam, zatańczysz i po sprawie, tyle.
 - Ale Ana... A co, jeśli mnie rozpoznają? Shannon ostatnio często bywał w klubie, jeszcze jak zacznę tańczyć... A ja nie chcę, żeby ktoś mnie rozpoznał. Widzisz? To nie ma sensu.
 - No to się przebierzesz, cokolwiek. Idź i spróbuj, jeśli żaden ci nie powie, że cię zna to nie będzie problemu, a jeśli tak to odejdziesz i, kurwa, tyle! Liz, pójdziesz tam, albo się na ciebie wkurwię.
 - A co z tobą? Miałyśmy poszukać czegoś razem. Pójdziesz ze mną w takim razie?
 - Chciałabym, ale ja nie mogę. Nie przyjmą mnie, bo nie mam skończonej szkoły tanecznej. No kurde, Lizzy... Błagam, idź tam - poprosiła i widziałam w jej oczach, że naprawdę jej na tym zależy. W tej chwili postanowiłam, że pójdę, żeby nie zrobić jej przykrości.
 - Dobra, zastanowię się, pasuje?
 - Dobrze, dobrze! - ucieszona zawiesiła mi się na szyi.
     Ale ja się tak nie cieszyłam. Ani trochę nie podobał mi się ten pomysł. Co, jeżeli któryś mnie rozpozna? Szczególnie ten cały Shannon, który się tak na mnie gapił za każdym razem? Nie chciałam, żeby opinia dziwki ciągnęła się za mną przez resztę życia. Czułam, że coś się we mnie zmienia, że... Wracają uczucia, a nawet  czasami łapię się na tym, że... Marzę. Po prostu marzę. Chociaż dalej czuję, że nie mam do tego prawa. Jak po tym wszystkim, jaka byłam, mogę teraz marzyć o lepszym życiu i o... rodzinie? Tak, to jest to, czego chciałabym najbardziej. Ale nie mogę. Nie wolno mi i bardzo dobrze o tym wiem.


     Przesiedziałam w swoim pokoju dobre kilka godzin, zastanawiając się, czy decyzja, którą podjęłam, jest słuszna. Naprawdę nie chciałam robić Anie przykrości i byłam gotowa pójść na ten casting chociażby dla niej. Bałam się tylko zdemaskowania. Musiałam wymyślić coś, co zagwarantuje mi, że żaden z nich mnie nie rozpozna. I właściwie, to wymyśliłam.
     Zerwałam się gwałtownie z łóżka i ruszyłam w kierunku pokoju Any. Bez pukania weszłam do środka, ale jej tam nie było.
 - Tu jestem - usłyszałam krzyk wydobywający się z kuchni.
 - Zbieraj się. Jedziemy na małe zakupy - powiedziałam z błyskiem w oku do przyjaciółki.
 - Co kurwa? Zwariowałaś?
 - Chcesz, żebym poszła na ten casting, czy nie? - powiedziałam, cały czas się uśmiechając.
 - Pójdziesz? Naprawdę pójdziesz tam? - złapała mnie za ramiona i zaczęła potrząsać, co przyprawiło mnie o nagły atak śmiechu.
 - Tak, pójdę i wymyśliłam co zrobić, żeby mnie nie poznali, dlatego musimy iść na zakupy. Przypomnij mi, kiedy jest pierwszy?
 - Za trzy dni, a następny za tydzień, tylko że jest dalej od nas.
 - W trzy dni nie wymyślę żadnego dobrego układu, czeka nas więc mała przejażdżka za tydzień. A teraz rusz kurde ten tyłek i spadamy!
     Właściwie, to nie wiem, dlaczego byłam taka wesoła. Mimo wszystko na samą myśl, że mogłabym robić to co kocham i to przed oczami tylu ludzie, na koncertach sławnego zespołu... To było coś. Chyba jednak lepsze to, niż dawanie dupy, no nie?
     Wymyśliłam, że zmienię swój image. Przefarbuję moje naturalne włosy na platynowy blond i trochę przedłużę u kosmetyczki. Oprócz tego chyba zacznę je prostować. Co prawda w pracy też czasami miałam wyprostowane, ale akurat tak się złożyło, że nigdy w prostych mnie Leto nie widział. Boże, to ja pamiętam takie szczegóły?!
     Zastanawiam się tylko, na co mi to wszystko, skoro nawet jeśli mnie przyjmą ja nie mam zamiaru tam pracować? No po mi te przebieranki? Trochę bez sensu, ale niech Ana myśli, że rozważam to na poważnie, ucieszy się. Z zakupów wróciłam z torbą pełną sukienek i kilkoma parami butów. Samymi trampkami. Dziwne połączenie, takie... Niby dziewczęce, ale nie do końca. Nie do końca, bo sukienki były mocno rockowe. Szczerze mówiąc trochę się bałam, bo to był totalnie nie mój styl. Albo chodziłam w dresach i totalnie sportowych  butach i ciuchach, ponieważ lubiłam biegać i chodzić na siłownię, albo w obcisłych miniówkach i szpilkach. W tym momencie zrozumiałam, na co się piszę. Całkowicie zmieniałam swój wizerunek. Podświadomie czułam, że to nie chodzi tylko i wyłącznie o jeden występ, o jedno popołudnie. Czułam, że coś we mnie się zmienia, staję się inne, ale nie do końca potrafiłam to zidentyfikować...


*****
Cześć, cześć i czołem :D
Dzisiaj nie mam Wam nic do powiedzenia za bardzo, proszę tylko o zostawienie po sobie śladu w postaci komentarzu ;)
I mam jeszcze do Was takie pytanko - w jaki dzień tygodnia chcielibyście nowy rozdział? :) Biorę pod uwagę piątek, sobotę lub niedzielę, ale nie mogę się zdecydować, może pomożecie?
Począwszy od tego tygodnia (do końca weekendu planuję dodać następny rozdział) chciałabym dodawać co tydzień jeden rozdział, dlatego właśnie chciałabym ustalić z Waszą pomocą jeden, konkretny dzień. Więc jak będzie? :)

~Provehito in altum~

poniedziałek, 10 lutego 2014

ROZDZIAŁ 2

   Na wstępie krótka informacja: w moim opowiadaniu będą się pojawiały sceny przeznaczone dla pełnoletnich osób. Na prośbę czytelników nie ustawiam blokady dla osób poniżej osiemnastego roku życia, jednak chcę ostrzec, że będą się pojawiały erotyczne sceny, dlatego jeśli Ci to przeszkadza - nie czytaj mojego bloga, nie jest dla Ciebie odpowiedni :)
   Pozdrawiam i  jeśli Cię nie zraziłam - zapraszam do lektury.


    Wczorajszy dzień był bardzo długi. Czas dłużył mi się niemiłosiernie, spędziłam w Bootsy Bellows pięć godzin i przeleciało mnie czterech facetów. Niestety nie wszyscy byli tacy przystojni, jak pierwszy, ale nie było źle. Na dzisiaj, całe szczęście, nie miałam żadnych planów. Była godzina trzynasta, na zewnątrz dwadzieścia osiem stopni w słońcu, a ja siedziałam na moim ślicznym balkoniku w okularach przeciwsłonecznych i paliłam niebieskiego Chesterfielda. Właściwie, to była już pora obiadowa, a ja nawet nie zjadłam śniadania, ale nie byłam głodna.
     Mimo to zeszłam na dół i zobaczyłam, co jest w lodówce. Była praktycznie pusta, zrobiłam więc szybką listę zakupów i ruszyłam do sklepu. Mogłabym pójść na nogach, nie było daleko, ale planowałam kupić sporo rzeczy, wsiadłam więc do mojego srebrnego Renault Scenica z obiciami z jasnej skóry. Lubię ten samochód, jest duży i przestronny, przy tym łatwo się go prowadzi. Zaletą było też to, że po Los Angeles jeździło niewiele takich aut, moje było sprowadzone gdzieś z Europy. Lubię być oryginalna.
     Pięć minut później znajdowałam się na parkingu sklepu Whole Foods. Był to zdecydowanie mój ulubiony sklep z żywnością, było tam wszystko. Planowałam zrobić dzisiaj pyszny, zdrowy obiad dla Any; taka mała rekompensata tego, co miałam zamiar jej powiedzieć. Nie dam rady już tak dłużej żyć, nie mogę. Jestem świadoma tego, że już się nie zmienię, że zostanę zimną suką przez całe życie i że moja przeszłość nie zniknie jak mydlana bańka.
     Wkładałam produkty do wózka automatycznie, myślami ciągle będąc gdzie indziej. Jestem pewna, że Anastasia będzie na mnie zła za to, że ją zostawiam, ale przecież ona też może to rzucić w cholerę i poszukać normalnej pracy, nic jej tam nie trzymało. Klaus pewnie będzie cholernie zły, że traci najlepszą i jedną z lepszych tancerek, ale trudno. Nic przecież nie trwa wiecznie.
     Zapłaciłam za zakupy i wróciłam do domu. Gdy tylko weszłam do kuchni i zabrałam się za rozpakowywanie produktów, do środka weszła Ana.
 - Cześć, jak tam? - zapytała wesoło. - Robisz śniadanie?
 - Śniadanie, powiadasz? Jak jesteś głodna, to zjedz coś lekkiego, za godzinę będzie obiad. Dzisiaj jemy po włosku, najpierw nieco dietetyczną lasagne, a na deser kupiłam pyszne tiramisu i lody śmietankowe. Co ty na to?
 - Mniaaam, a jest jakaś okazja? - była trochę zdziwiona.
 - Wiesz, ja... - zaczęłam niepewnie. - Podjęłam pewną decyzję i chcę ci o niej powiedzieć.
 - Mam się bać? - nadal uśmiech nie schodził jej z twarzy.


     Siedziałyśmy na moim ciasnym, ale jakże uroczym balkoniku i kończyłyśmy włoskie tiramisu. Przyszedł czas, żebym jej wreszcie powiedziała.
 - To może ja wreszcie powiem, o co chodzi. Wiem, że możesz to źle przyjąć i z góry przepraszam, za to, co powiem. Wiem, że jest to z mojej strony nagła decyzja i na pewno cie ona zdziwi, ale...
 - Do czego zmierzasz? - zapytała zawieszając łyżeczkę z deserem w powietrzu w połowie drogi do ust. Trwała w tej pozycji kilka sekund, po czym odłożyła pucharek na stolik.
 - Kończę z tym. Nie chcę być już dłużej dziwką - powiedziałam na jednym wdechu.
 - Ale... Jak to? Dlaczego?
 - Ana, ja już tak po prostu nie mogę. Nie chcę dłużej być prostytutką, po prostu.
 - I tak po prostu mnie z tym wszystkim zostawisz?! - wykrzyknęła. Wiedziałam, że użyje tego argumentu.
 - Ana, kochanie, ja wcale cię nie zostawiam. Będę nadal tutaj mieszkać, nie przeprowadzam się, ani ciebie stąd nie wyganiam. Chociaż moim zdaniem też powinnaś już z tym skończyć, to nie jest dla ciebie dobre.
 - Co ty, kurwa, pieprzysz?! Zostawiasz mnie, wiedziałam. Myślałam, że jesteś moją przyjaciółką, że ci na mnie zależy. Nie no, kurwa, wiedziałam! Wiedziałam, jesteś kurwa taka sama jak wszyscy! Nienawidzę cię! - krzyknęła do mnie Anastasia i wybiegła. Cholera, mogłam przewidzieć, że będzie źle.
     Ale co ja mam robić? Nie mogę wiecznie dawać dupy i się z tego utrzymywać. Byłam załamana. Jeszcze tego mi brakowało, żeby stracić jedyną osobę, jaką mam.


     Anastasia nie odzywała się do mnie przez następne trzy dni. Było mi z tym cholernie źle, nie wiedziałam już, co robić, żeby jej nie stracić. Za godzinę obie miałyśmy być w klubie. Zgasiłam w popielniczce leżącej na stole w kuchni mojego papierosa i skierowałam się do drzwi pokoju Any. Zastukałam w nie cicho, ale nie dostałam odpowiedzi. Ponowiłam próbę lecz znowu nie dostałam pozwolenia. Mimo tego weszłam do środka. Moja przyjaciółka właśnie pakowała do torebki kilka podstawowych rzeczy, między innymi prezerwatywy i tak zwane "tabletki 48 po". Gumki rozumiem, sama je mam zawsze przy sobie, ale te tabletki były dla nie okropne. Rozumiem, że o ciąży nie może być mowy, ale te pigułki nie były bezpieczne. Klaus nam je rozdawał niby ze sprawdzonego źródła, ale ja wiedziałam, że są lewe. Nie wzięłabym ich choćby nie wiem co.
 - Proszę, porozmawiaj ze mną - zaczęłam delikatnie.
 - Słucham - usłyszałam po chwili, co mnie zdziwiło. Myślałam, że się nie odezwie.
 - Widzisz, ja myślałam o tym długo i naprawdę dłużej tak nie mogę. Chciałabym spróbować czegoś innego, innego życia, rozum mnie. A ty też możesz to zrobić, spróbuj, proszę.
 - Liz, jak ty to widzisz? - spojrzała na mnie wreszcie. - Ja nie mam przed sobą przyszłości, nie nadaję się do niczego innego.
 - Ja też tak o sobie myślałam, ale może warto spróbować? Nigdy nie wiadomo, kogo będą szukać, a może się udać. Ann, błagam cię, nie chcę, żebyś to robiła, dobrze o tym wiesz. Nie mogę ci niczego zabronić, ani nakazać, ale ja już mam dość. Wytrzymałam siedem lat i dłużej nie mogę, po prostu nie. Nie chcę cię stracić, poza tym boję się o ciebie. Odkąd się znamy jesteś dla mnie jak siostra i nie może stać ci się krzywda, a teraz nie będzie mnie tam z tobą, będziesz zdana sama na siebie. A ja nie będę ci już mogła pomóc. Proszę, odejdziemy stamtąd razem i razem coś znajdziemy. Co ty na to?
 - Wiesz, ja... muszę to przemyśleć. Może jednak masz rację... - spojrzała na mnie, a ja ją przytuliłam. Naprawdę zawsze traktowałam ją jako moją małą, zagubioną siostrzyczkę. Starałam się nią opiekować, najlepiej, jak tylko dałam radę. Zostało nam pół godziny, ruszyłyśmy więc do klubu.


*perspektywa Shannona*

     Jak to możliwe, że mój brat jest takim kretynem? Rozumiem, jest gwiazdą, sodówa może i strzeliła do głowy, ale, kurwa, bez przesady.
 - Jar, ile razy mamy ci tłumaczyć, że potrzebujemy tancerzy? Nasze koncerty może i są show bez tego, ale potrzebne jest coś nowego. Zrozum, że ty sam już nie wystarczasz - powiedział spokojnie nasz menadżer.
 - Ja to pierdolę, nie zgadzam się i tyle - odpowiedział mu Jared ciągle wgapiony w ekran swojego pieprzonego Black Berry. - Nowi tancerze nie są potrzebni, ja moim fanom wystarczam zupełnie. Tak naprawdę nawet gdybym śpiewał z podkładem, bez gry Shanna i Tomo, to i tak publiczność by się nie zmniejszyła.
 - Kurwa, Jared! Czy ty siebie słyszysz?! - wykrzyknąłem nieźle wytrącony z równowagi. - Jesteśmy zespołem, nie nazywamy się Jared Pierdolona Diva Leto, tylko Thirty Seconds To Mars, tworzymy to razem, rozumiesz? RAZEM! Nie mogę już słuchać tego twojego gadania, co ty w ogóle sobie myślisz? I popatrz na mnie, a nie na tego pieprzonego grata!
 - Dobra, może przesadziłem - powiedział, chowając telefon do kieszeni. Mimo wszystko czułem, że ma do mnie respekt, jako do starszego brata. - Ale tancerzy zdecydowanie nie potrzebujemy. Co oni niby mieliby robić?
 - Tańczyć, do cholery. Podczas koncertów. Już kilka lat nie wydaliśmy żadnej płyty, gramy stare kawałki, może chociaż wprowadźmy jakieś dodatkowe elementy podczas koncertów, co?
 - Shann, to nie jest nam potrzebne, uwierz. Ludzie nas kochają i bez tego.
 - Nie no, jak z dzieckiem. Mam to w dupie, idę się rozerwać. Tomo, idziesz ze mną? - zapytałem mojego najlepszego kumpla, na co ten zareagował skinieniem głowy. Poszliśmy więc razem do naszego ulubionego klubu. Ze striptizem, oczywiście.


*perspektywa Lizzy*

     Dzisiejszego wieczoru akurat ja i Ana byłyśmy tak zwanymi głównymi atrakcjami. O dwudziestej pierwszej zaczynał się nasz występ, najpierw obie do piosenki pod tytułem "Rabiosa" Shakiry, później na zmianę najpierw ona, potem ja i zmiana i na koniec znów razem. Od czasu do czasu właśnie były organizowane takie występy, bo ogólnie był to normalny klub, gdzie na naszej scenie grał DJ, a dziewczyny tańczyły na ciasnych podestach, w klatkach albo przy rurach. Będąc specjalistką od profesjonalnego tańca na rurze, nie mogłam patrzeć na ich nieudolne, zbyt wyuzdane próby naśladowania moich trików. Nagle jak strzała do mojej przebieralni wpadła Ana
 - Boże, Lizzy, nie uwierzysz! Shannon Leto i Tomo Milicević są u nas w klubie! - powiedziała, a właściwie wykrzyknęła podekscytowana. Że co? Znowu ten cały Leto? Kurwa, o co chodzi?
 - Zajebiście, jeszcze tego brakowało.
 - Co? O co ci chodzi? Nie cieszysz się?
 - Wiesz, jakoś nie bardzo mnie jara jakaś gwiazdka z wodą sodową zamiast mózgu w głowie.
 - Oh, daj spokój. Możemy się zamienić miejscami? Siedzą akurat na samym końcu twojego wybiegu, a przy naszym pierwszym tańcu wychodzimy do ludzi, to ja bym poszła do niego. proszę, proszę!!
 - Dobra, w porządku, mi to nawet na rękę.
 - Dziękuję ci, jesteś mega! - i już jej nie było. Dobrze, że mi o tym powiedziała, jakoś nie miałam najmniejszej ochoty świecić tyłkiem przed jakimś... Shanem? A nie, Shannonem, no dobra.
     Wyszłyśmy we dwie na scenę i natychmiast zabrzmiały gromkie brawa, głośniejsze nawet od muzyki. Klienci nas kochali, byłyśmy najlepszymi tancerkami w klubie Klausa. Tańczyłam ze zmysłową miną, jednocześnie rozglądając się po klubie w poszukiwaniu znajomej twarzy. Faktycznie, na końcu mojego wybiegu siedział szanowny pan perkusista i jeszcze jakiś jeden gostek. Chyba byli nie w sosie. Patrzyli na Anę tak, jakby mogli ją przelecieć wzrokiem, co mi się nie podobało. Odwróciłam się na chwilę, a gdy znowu spojrzałam w stronę przyjaciółki, Leto patrzył się na mnie. Sparaliżowało mnie to na chwilę, ale szybko się otrząsnęłam. Teraz był moment, kiedy miałyśmy zejść do ludzi i usiąść komuś na kolanach, wijąc się jak żmije. Usiadłam na kolanach jakiemuś młodemu chłopakowi, który chyba był w tego typu klubie pierwszy raz, bo gdy tylko zrozumiał, co zrobię, zarumienił się jak nie wiem co. Pogłaskałam go po głowie i powiedziałam, żeby się nie wstydził, bo to nic złego. Wstałam i wróciłam do mojej rury. Napotkałam wzrok Any i widziałam, jaka była szczęśliwa. Jak to możliwe, że tak bardzo to lubiła? Chyba nigdy tego nie zrozumiem. Piosenka się skończyła, musiałam więc zejść ze sceny i zostawić Anastasię samą. Jest duża, poradzi sobie, pomyślałam. Rzuciłam ostatnie spojrzenie w kierunku znajomych twarzy. Ten drugi patrzył na scenę, ale Shannon wodził wzrokiem za mną i palił papierosa. Gdy zobaczył, że na niego patrzę, uśmiechnął się i puścił mi oczko. Frajer.

*****
No i jest dwójeczka :3
Mam nadzieję, że tą krótką wstawką perspektywy Shannona trochę rozjaśniłam pewien wątek, chociaż ostatni scena może Was troszeczkę zmylić :D
Zostawiajcie w komentarzach adresy swoich blogów - dodam do zakładki  "To Czytam" :)
Przepraszam Was bardzo za małe opóźnienie, ale tak trochę weny nie miałam. Piszcie jak się podoba :*

*MARShugs*






niedziela, 9 lutego 2014

Informacja

Krótki komunikat:
Przepraszam Was za opóźnienie, ale miałam dzisiaj sporo na głowie i nie dam rady dodać nowego rozdziału, ale wstanę specjalnie wcześniej jutro i napiszę, a dodam najpóźniej do 18:00.

~Provehito in altum~


piątek, 7 lutego 2014

ROZDZIAŁ 1

   Na wstępie krótka informacja: w moim opowiadaniu będą się pojawiały sceny przeznaczone dla pełnoletnich osób. Na prośbę czytelników nie ustawiam blokady dla osób poniżej osiemnastego roku życia, jednak chcę ostrzec, że będą się pojawiały erotyczne sceny, dlatego jeśli Ci to przeszkadza - nie czytaj mojego bloga, nie jest dla Ciebie odpowiedni :)
   Pozdrawiam i  jeśli Cię nie zraziłam - zapraszam do lektury.


     Była godzina osiemnasta, za trzy godziny miałam być w jednym z najbardziej znanych klubów miasta aniołów, jakim było Bootsy Bellows. O dwudziestej trzydzieści miał przyjechać mój szef, Klaus. Nie wiem, jakie jest jego prawdziwe imię, ale to na sto procent jest przezwisko, sam mi to powiedział. Podobno jestem jego ulubioną... "pracownicą" i ma do mnie największe zaufanie. Na początku, gdy to usłyszałam, nie mogłam uwierzyć, ale jest kilka faktów, które potwierdzają autentyczność jego słów. Chociażby to, że wszystkie inne dziewczyny wylatują z pracy po maksymalnie sześciu miesiącach, a ja pracuję tam już siedem lat. Ana od dwóch, ale na moją prośbę. Co prawda na początku nie chciałam się na to zgodzić, nie chciałam pchać jej do tego syfu, ale można powiedzieć, że nie było wyjścia. Gdybym tego nie zrobiła, ona odeszłaby i pracowała w innym burdelu, a ja miałabym wyrzuty, że to przeze mnie. Nie zrobiłam tego z egoizmu, chciałam po prostu mieć ją na oku. Mimo wszystko mogła naprawdę trafić dużo gorzej, Klaus jako szef był dla nas bardzo dobry. Co jakiś czas do pensji dorzucał nowe ciuchy, w które miałyśmy się ubierać na eventy, nowe buty i torebki... Lepsze to, niż handel ludźmi, na przykład. 
     Jednym z czynników, dzięki którym miałam u Klausa szczególne względy był fakt, że czasami z nim sypiam, co jest niedozwolone dla innych dziewczyn. Na początku każda ma jasno ustalone reguły, a jedną z nich jest absolutny zakaz "manipulowania uczuciami szefa" oraz "próba zaspokajania go w celach uzyskania korzyści osobistej". Trzymałam się tego przez pierwsze kilka miesięcy, a później on sam zaproponował mi dodatkowy zarobek. Płacił nieźle, tysiąc dolarów za jedną noc. Zdarzało się to naprawdę rzadko, bo nie częściej niż raz na trzy miesiące, ale tak czy inaczej. Z tym, że seks z Klausem to była wyższa szkoła jazdy. Gdy tylko przeczytałam książkę "Pięćdziesiąt Twarzy Grey'a", od razu porównałam mojego szefa do Christiana. Był władczy, nienasycony, miał nawet swoje własne granice (nie wolno mi było dotykać jego pleców, ale nie wiem z jakiego powodu), lubił ostry seks w naprawdę zaskakujących miejscach, jak na przykład balon widokowy, altanki w parku, czy Muzeum Architektury Współczesnej. 
     Klaus jest naprawdę przystojnym mężczyzną, ma trzydzieści cztery lata, gdy zaczynałam pracę prowadził swoją "agencję" ze swoim ojcem. Ciekawe, czyż nie? Byli do siebie bardzo podobni, jednak ojciec był bardziej zaniedbany i groźny, wyglądał po prostu jak stary alfons, podczas gdy Klaus wygląda jak bogaty biznesmen. Nie powiem, że seks z nim to była przyjemność, bo jak już mówiłam nigdy jej nie zaznałam, ale nie obrzydzał mnie jak niektórzy klienci i nie traktował jak przedmiot, nie mówił "zrób to, a tego nie", nie kazał mi jęczeć, ani zmieniać pozycji, wszystko było w pewnym sensie naturalne. Między innymi dlatego nie spałam z nim raz, tylko kilkakrotnie. 
     Siedziałam na małym balkonie w mojej kamienicy. Mieszkanie było dość wąskie, za to długie i dwupiętrowe, a do pokoju, który był mój, należał balkonik. Postawiłam na nim wiklinowe meble, jakimi był fotel i stolik oraz papirusy w antycznych donicach. Lubiłam to miejsce. Choć mój dom nie był za duży, to lubiłam w nim spędzać czas. Był taki....mój. Wszystko było urządzone tak jak chciałam, w moim specyficznym stylu. Oczywiście oprócz pokoju, który odstąpiłam Anastasii, mogła z nim robić co tylko chciała. Miałam świadomość, że choćby nie wiem jak się starała, to zawsze będzie zarabiać dużo mniej ode mnie, dlatego ja płaciłam sześćdziesiąt pięć procent rachunków, a ona resztę. Zakupy robiłyśmy raczej każda dla siebie, albo na zmianę, ale nie przywiązywałyśmy do tego dużej uwagi. 
     Zaciągnęłam się papierosem po raz ostatni i zgasiłam go w popielniczce leżącej na wiklinowym stoliku. Weszłam do pokoju i otworzyłam sporą szafę z ciuchami, przeznaczonymi "do pracy". Wygrzebałam z niej czarną seksowną sukienkę w czerwonymi wstawkami oraz krwiste szpilki na piętnastocentymetrowym obcasie. Miałam metr siedemdziesiąt wzrostu, wiec w szpilkach może i byłam wysoka, ale moi klienci zazwyczaj byli wyżsi, a poza tym i tak wzrost nie miał zbytniego znaczenia. 
     Ubrania położyłam na łóżku i udałam się do toaletki. Podłączyłam prostownicę i zaczęłam prostować moje naturalnie pofalowane włosy. Gdy już skończyłam, pomalowałam paznokcie na czerwono i zaczęłam robić makijaż. Zdecydowałam się na ciemne cienie do oczu i podkreślenie ust wyrazistą szminką w kolorze bardzo zbliżonym do tego, jaki miał lakier na moich paznokciach. Zupełnie inny wygląd, inna ja. Jak łatwo jest zmienić swoje oblicze...
     O siedemnastej czterdzieści zarówno ja, jak i Ana byłyśmy gotowe. Siedziałyśmy w kuchni, której okno skierowane było na drogę i paliłyśmy papierosy. Ja cienkiego niebieskiego Chesterfielda, a ona e-papierosa z waniliowym olejkiem. Wkurzał mnie trochę jego zapach, więc zazwyczaj mówiłam jej, żeby przy mnie nie paliła, ale teraz była bardzo zdenerwowana i nie chciałam pogarszać jej stanu.
 - Boże, nie trzęś się tak, wkurza mnie to - odezwałam się, delikatnie poirytowana zachowaniem przyjaciółki.
 - Przepraszam, strasznie się denerwuję. Nigdy wcześniej nie byłam  Bootsy Bellows, nie chcę czegoś spierdolić - powiedziała i zaciągnęła się dymem. Nigdy chyba nie zrozumiem, jak można palić to gówno.
 - Będzie w porządku, najgorsze, co teraz może cię spotkać, to brak klienta. Wejście masz zagwarantowane, nie masz się czym martwić. Ja sama jadę tam drugi raz, ostatnio byłam dawno temu. Spokojnie, będzie w porządku - próbowałam ją pocieszyć. Nagle usłyszałam pisk opon i przez szybę dostrzegłam parkujący samochód na chodniku przed wejściem. Chwile później zadzwonił domofon. Wpuściłam Klausa, który miał w ręce spory pakunek.
 - Co to? - spytałam, patrząc ze zdziwieniem i zaciekawieniem na to, co miał w rękach.
 - Wasze stroje na dzisiaj. Przebierajcie się szybko, bo się spóźnimy.
 - Że kurwa co? Jakie stroje? - zapytałam zaskoczona.
 - Musicie to mieć na sobie, wszystkie dziewczyny od nas to zakładają. Taki znak rozpoznawczy dla facetów, muszą wiedzieć, które laski są... da nich - dokończył i spojrzał wymownie na zegarek. - Błagam, szybko, dziunie.
 - Chyba kogoś popierdoliło. Dobra, zmywamy się, przebierzemy się w samochodzie. Chodź, Ana, będzie dobrze - uśmiechnęłam się do niej zachęcająco i poszłyśmy do pojazdu. 


     Na miejscu byliśmy, o dziwo, punktualnie. Okazało się, że ciuchy, które były dla nas przygotowane, to skórzane, naprawdę krótkie sukienki. Miałam wrażenie, ze to druga skóra. Bardzo eksponowały biust i pośladki, a dekolt na plecach sięgał lędźwi. Byłam zmuszona zdjąć stanik, bo inaczej źle by to wyglądało. Całe szczęście sukienka miała fiszbinę. No i moje czerwone szpilki pasowały, nie musiałam zmieniać ich na inne buty.
     Weszliśmy do środka bez żadnego problemu i dopiero wtedy Ana odetchnęła z ulgą. Impreza już się rozkręcała, chociaż dużo osób przychodziło zazwyczaj później niż inni, żeby mieć lepsze wejście. Mimo to rozpoznałam kilka osób, może żadnego światowej sławy piosenkarza, czy aktora, ale jednak byli rozpoznawalni. Jeden z nich to chyba projektant mody, więc pewnie gej, nie warto zwracać uwagi.
     Takie było nasze zadanie. Nie wystarczyło, że będziemy siedzieć i patrzeć, czy stać i podpierać ściany. Musiałyśmy uwodzić, zagadywać, flirtować, prosić o drinki, tańczyć. Nic się samo nie zrobi. Im lepiej będziemy się prezentować, tym więcej i szybciej zarobimy. Czasami było tak, że z imprezy wychodziłyśmy, a potem już nie wracałyśmy, bo klient chciał nas na całą noc. Zdecydowanie częściej wychodziliśmy na około pół godziny, ewentualnie godzinę (zależy, czy robiliśmy to w motelu/hotelu, jeśli tak to gdzie on się znajdował; czy w samochodzie), a później był następny i jeszcze następny. Najwięcej w ciągu jednej takiej imprezy "zaliczyłam" siedmiu klientów. To było coś. Następnego dnia musiałam wziąć wolne, bo trzeba było odespać. Szok.
     Podeszłam do baru i zamówiłam sobie drinka na rozgrzewkę. Mojito, mój ulubiony. Do tego limonka, mmm... W klubie było ciemno, większość zgromadzonych siedziała przy barze, czy stolikach, bo DJ jeszcze nie grał, w kółko leciała tylko jakaś jedna składanka. Siedziałyśmy z Aną na wysokich krzesłach barowych, kiedy nagle tłum zaczął bić brawo, a przy konsolecie pojawił się DJ. Puścił głośniej muzykę i zachęcił ludzi do krzyczenia i owacji. Przeczytałam z napisu nad jego głową, że nazywa się Antoine Becks. Nie znam gościa. Zastanawiało mnie tylko, dlaczego obok miksera stoi także perkusja. Ostatnim razem nie było żadnych solowych występów na bębnach, może teraz jakiś młodzik chce się wylansować? W sumie, to mało mnie to interesuje, ja muszę po prostu wyrwać klienta. Ludzie zaczęli się schodzić, parkiet zagęszczał się tak naprawdę z sekundy na sekundę, a na dość wysokich pojedynczych lub potrójnych podwyższeniach zaczęły tańczyć półnagie tancerki, odziane w pióra. Nie czułam, że są dla mnie konkurencją, bo doskonale wiedziałam, że nie mogą iść do łóżka z żadnym z klientów. Właśnie miałam zamawiać kolejnego drinka i ruszać na łowy, gdy poczułam czyjąś dłoń zaciskającą się na moim pośladku. Na moich ustach zagościł udawany uśmiech i powoli odwróciłam się w kierunku "obmacywacza", modląc się, żeby chociaż był ładny.
     Był. I to kurewsko. Miał na sobie obcisłą turkusową koszulę, pod którą rysował się zarys idealnie wyrzeźbionego brzucha i klatki piersiowej.
 - Easy Lizzy? - zapytał. Takie było moje przezwisko wśród "klientów". Rozumiem, że to się rymuje, ale łatwa to ja nie byłam. Znaczy, tak, spałam z wieloma facetami, ale miałam prawo odmówić, jeśli ktoś mi się nie podobał, to wypad. Jako dziwka z siedmioletnim stażem i "dobrą" opinią mogłam sobie na to pozwolić.
 - Tak, to ja. Skąd wiedziałeś? - zapytałam i z powrotem usiadłam na jednym z wysokich siedzisk.
 - Nie siadaj, to nie potrwa długo. Chodźmy już - powiedział władczo, ale delikatnie i podał mi ramię. - Wiesz, można powiedzieć, że znam cię dobrze, choć nigdy nie miałem okazji się z tobą... spotkać. Wreszcie cię znalazłem - powiedział z błyskiem w oku i szelmowskim uśmiechem.
 - Cieszę się. Gdzie idziemy? - zapytałam, gdy wychodziliśmy bocznym wejściem. Zazwyczaj tego nie robię, ale prawdopodobnie tego klienta nic nie zniechęci. W sumie to dobrze, może będzie jednym ze stałych?
 - Idziemy, moja droga, do najbliższego motelu. Wybacz, ale dalej nie wytrzymam - ledwo wytrzymałam, żeby nie parsknąć śmiechem. Super, pójdzie szybko. Ku mojemu zdziwieniu poszliśmy na piechotę, ale droga nie trwała dłużej niż dwie minuty. Milczeliśmy, a on cały czas trzymał mnie pod ramię. Dżentelmen jak się patrzy.
 - Jak masz na imię? - spytałam, odwracając się w jego stronę.
 - David - odpowiedział, robiąc to samo i uśmiechając się.
     Otworzył przede mną drzwi i puścił mnie przodem w drzwiach do naszego pokoju. Jak się okazało, był tu wcześniej i wynajął jeden z nich. W środku nie było zbyt dużo miejsca, motel jak każdy inny. Zaczęłam się rozbierać, ale David kazał mi przestać i powiedział, że chciałby sam to zrobić, jeśli może. Zgodziłam się, a on włączył muzykę. Pierwsza lepsza stacja radiowa, akurat leciała jedna z bardziej znanych ostatnimi czasy piosenek. Przypomniałam sobie w mig jej tekst i zaśmiałam się w duchu. 

     "Hi my name is
    Whatever you call me

     So let's get undressed

    Cause you look a little lonely

  I'll make you scream, I'll make you laugh

  Cover your body with my autograph

So let's get undressed

          Cause I wanna see you naked"***


     Tak, zdecydowanie taki zamiar miał mój dzisiejszy klient. Pokrzyczeć mogę, ale na pewno nie będzie to prawdziwe. Zobaczymy jakie fetysze ma David. Spojrzałam na niego i dostrzegłam, że przygląda mi się i z uśmiechem nuci piosenkę z radia. Podoba mi się ten facet, pomyślałam. Nie jest taki jak inni. Uśmiecha się, stara być dżentelmenem, jest mimo wszystko kulturalny.
     Kiwa na mnie palcem, żebym podeszła, więc to robię. Przez kilka sekund stoimy na wprost siebie i dzielą nas centymetry, kiedy nagle kuca przede mną, łapie za nogi i podnosi do góry. Tego się nie spodziewałam. Posadził mnie na łóżku i powoli zaczął rozpinać mi sukienkę, w między czasie starając się dotykać jak największej części mojego ciała. Miał na sobie jedynie obcisłe dżinsy, nawet nie wiem, kiedy zdążył zdjąć koszulę. Chciał mnie pocałować, ale odmówiłam. To jedyne, czego nigdy nie robię. W ogóle nie robiłam. Tak, nigdy się nie całowałam. Byłam przez całe życie w jednym związku, jakieś... Dziesięć lat temu, ale bardzo szybko się to skończyło, raz mnie pocałował, ale... Nie chciałam. Nie byłam jeszcze gotowa, tylko dotknęłam jego ust. I to by było na tyle. Wątpię, że kiedykolwiek w życiu to zrobię, przecież nie zasługuję na miłość i szczęście. I dobrze, nie potrzebuję tego, przecież ja nie mam uczuć.

     Wróciłam myślami do tego, co się obecnie działo. Leżałam już rozebrana, David zaczynał się bawić. Mężczyźni, jedyne, czego potrzebują do szczęścia, to trochę pieprzenia i tyle. Wszyscy tacy sami, wszyscy chcą jednego. Pomyślałam, że nawet, gdybym miała z kimś być na dłużej, to nie byłoby z kim. Ideał z moich snów po prostu nie istniał, zdradzałby mnie tak czy inaczej, może nawet z moją koleżanką z pracy.
     Odtrąciłam od siebie wszystkie myśli i skupiłam na "zadaniu". Mój klient już prawie szczytował, a ja znów nic nie czułam. Jęknęłam cicho i złapałam go mocniej za ramiona, żeby miał z tego większą przyjemność. Nie mam pojęcia, jaki to jest mechanizm, ale kobiece jęczenie sprawia, że facet szybciej dochodzi. Tak się stało i tym razem. Opadł bezwładnie na moje ciało, dyszał ciężko dobre kilka minut, a gdy skończył wstał i zaczął się ubierać. Zrobiłam to samo, poszłam do łazienki sprawdzić stan mojego wyglądu, nieco go poprawiłam i wróciliśmy do klubu.
     Dzisiaj nie było tu żadnych paparazzich, a to trochę dziwne, zawsze są. Zwróciłam uwagę na scenę DJ'a, przy mikserze nadal był ten cały Antoine Becks, ale tym razem perkusja nie była pusta. Grał na niej jakiś brunet, miał okulary przeciwsłoneczne, co było dla mnie paranoją, bo okej, było ciepło, ale był marzec, poza tym znajdowaliśmy się w ciemnym klubie. Gwiazda od siedmiu boleści. Chociaż muszę przyznać - wyglądał imponująco, był bardzo przystojny, a jego gra doskonale pasowała do becksowego rytmu. Patrzyłam się przez chwilę na niego, wyglądał, jakby był całkowicie w swoim żywiole i w swoim świecie. W sumie, to niezła dupa, no i świetnie gra. Po chwili  obok mnie pojawiła się Ana.
 - Noo, wreszcie, szukam cię już dobrą chwilę - powiedziała zasapana i usiadła na wolnym miejscu obok. - Poproszę margaritę - zwróciła się do kelnera. - Widzisz kto gra na bębnach? - zapytała podekscytowana. 
 - Widzę, ale nikt specjalny. Znasz go?
 - Nikt specjalny? Żartujesz sobie ze mnie?! - była oburzona. - To jest SHANNON LETO!
 - Leto? Jak Jared Leto? - spytałam, chociaż mało mnie obchodził koleś za perkusją.
 - Dokładnie, to jest jego starszy brat. Gra na perkusji w 30 Seconds To Mars. Nie wiedziałaś? 
 - Serio? Nie, nie wiedziałam - faktycznie, że też na to nie wpadłam. Znałam jedną czy dwie z ich piosenek, ale jakoś nie przepadałam za nimi. - Wiesz, byłam kiedyś na jednej imprezie razem z Jaredem. Nawet byłam wtedy ciekawa, czy... no wiesz, podejdzie do mnie i pójdziemy na małe co nieco, ale nie. On jest bi, akurat wtedy miał chętkę na faceta - powiedziałam ze śmiechem. - Wiesz, jak to jest; żeby życie miało smaczek, raz dziewczynka, raz chłopaczek - zacytowałam, a Ana wybuchnęła śmiechem. Nie znała tego powiedzenia, jak się okazało.
     Ponownie spojrzałam na Shannona. Kolejna gwiazdka, szukająca sposobu na lans, pomyślałam. Fajnie grał, fajnie wyglądał, ale co z tego, skoro w główce pusto. Wzięłam do ręki swojego drinka i w myślach wzniosłam toast za zdrowie perkusisty.

******
No i jest pierwszy rozdział :)
Obiecałam, że będzie do soboty i proszę bardzo :3
Dziękuję bardzo za niesamowicie motywujące komentarze pod prologiem. Poza tym - ponad 300 wejść po jednym poście - jestem w niebie! <3
A jak podoba się dzisiejsza notka? Podejrzewacie, co stanie się dalej? (oby nie, hihi :D)
Jeszcze taka jedna sprawa: możecie mi podawać w komentarzach adresy swoich blogów, a ja zamieszczę je w sekcji "to czytam", może ktoś zajrzy i też wejdzie, bo nie będzie znał Waszego opowiadania :)
Pozdrawiam i zachęcam do komentowania ^^


*** fragment piosenki Kim Cesarion - "Undressed"

Tutaj zostawiam Wam dwa linki do tego, jak wyobrażam sobie atmosferę w BB i grę Leto&Becksa razem:
KLIK 1
KLIK 2

*MARShugs*




czwartek, 6 lutego 2014

PROLOG

   Na wstępie krótka informacja: w moim opowiadaniu będą się pojawiały sceny przeznaczone dla pełnoletnich osób. Na prośbę czytelników nie ustawiam blokady dla osób poniżej osiemnastego roku życia, jednak chcę ostrzec, że będą się pojawiały erotyczne sceny, dlatego jeśli Ci to przeszkadza - nie czytaj mojego bloga, nie jest dla Ciebie odpowiedni :)
   Pozdrawiam i  jeśli Cię nie zraziłam - zapraszam do lektury.


     Leżę na łóżku, w miękkiej bawełnianej pościeli, ktoś głaska mnie po głowie i mruczy do ucha, a wokół roznosi się aromatyczny zapach mojej ulubionej kawy. Jej, jakie to przyjemne... Mogłabym tak się budzić każdego dnia. Leniwie otwieram oczy i od razu spotykam jego wzrok. Patrzy na mnie wesoło, z lekkim uśmiechem na ustach, sięgającym całej twarzy. Kiedy zauważa, że już się obudziłam całuje mnie delikatnie w czoło.
 - Dzień dobry, kochanie - mówi cicho i zmysłowo, ciągle się we mnie wpatrując i wplatając mi dłoń we włosy. Wie, jak bardzo to kocham.
 - Dzień dobry - odpowiadam z uśmiechem. Patrzę się na mojego ukochanego. Nie ma na sobie nic poza elastanowymi spodniami od piżamy. Jego naga klatka po tylu latach ciągle przyprawia mnie o zawrót głowy, jest bardzo dobrze wyrzeźbiona, ale nie przesadnie. Kocham go. - Która godzina? - pytam, ziewając.
 - Dziewiąta trzydzieści - odpowiada.
 - I malutka nadal śpi? - pytam ze zdziwieniem o naszą córeczkę.
 - Tak, kochanie, mamy dla siebie jeszcze troszkę czasu... - powiedział i zaczął całować moje usta, czyję i dekolt. Spałam nago, więc zaczął pieścić moje piersi i zjeżdżać coraz bardziej w dół... Nagle usłyszałam budzik, wyciągnęłam więc rękę, żeby go wyłączyć. Nagle cudowne uczucie, którym było całowanie mnie przez mojego męża zniknęło, a do mnie dotarło, że był to tylko sen.


     Otworzyłam oczy i natychmiast je przetarłam, rozglądając się po pomieszczeniu. Dostrzegłam, że znam miejsce, w którym się znajduję, ale nie jest to moje mieszkanie. No tak, hotel. Przewracam się na bok i spoglądam na mieszczące się na stoliku nocnym plik banknotów i małą karteczkę. Sięgam po nią i czytam, co zostało na niej napisane.

"Ostatnia noc była świetna, zostawiam Ci kasę na stoliku i ustawiam budzik,
 bo do 10:30 musisz zwolnić pokój. Do następnego ;*
Aleks"

     Klient, hotel, wspólna noc, standard. W końcu jestem dziwką. Przeciągnęłam się na łóżku i spojrzałam na zegarek. Była dziewiąta pięćdziesiąt. Pomyślałam, że pójdę wziąć szybki prysznic i wrócę do domu, ale po chwilowym zastanowieniu doszłam do wniosku, że lepiej szybko się stąd zmywać i umyć w domu, więc ostatecznie tak też zrobiłam. Dziesięć minut później, wymeldowana, wychodziłam z hotelu.
     Na zewnątrz pogoda była ładna, słońce świeciło na tyle mocno, że spokojnie mogłam mieć na sobie jedynie podkoszulkę i dżinsową kurtkę. Uwielbiam pogodę Los Angeles, nie wyobrażam sobie mieszkać gdzie indziej, szczególnie w zimie, która w ostatnim roku w większości państw, za przeproszeniem, dała mieszkańcom po dupie. Teraz był marzec, temperatura w LA wahała się między 18, a 24 stopnie. Żyć nie umierać.
     Do hotelu przyjechałam samochodem.... Zaraz, jak mu było na imię? Ach tak, Aleks. Samochodem Aleksa. Całe szczęście, że hotel znajdował się nieopodal mojego mieszkania - czterdzieści minut szybkiego marszu i jestem na miejscu. Mieszkałam w starej kamienicy, która trochę wyglądała jak rudera, ale tylko z zewnątrz i może na klatce. Starałam się, aby moje mieszkanie spełniało wszelkie normy, a w obecnej chwili nawet poza nie wykraczało. Nie jest tak źle. Miałam osobne wejście, domofon, klatkę przeznaczoną tylko dla siebie i dla mojej współlokatorki, którą była Ana.
     Wyciągnęłam z mojej ulubionej torby klucze i otworzyłam drzwi. Jak zwykle uderzyła mnie ostra woń dymu papierosowego. Niby sama paliłam, ale ten zapach mnie drażnił. Przekręciłam klucz od wewnątrz i natychmiast otworzyłam pierwsze napotkane okno, żeby trochę przewietrzyć pomieszczenie. W mieszkaniu było duszno, dlatego czym prędzej zdjęłam kurtkę oraz trampki.. Dochodziła jedenasta, a Anastasia nadal spała. Wiedziałam, że jest w środku, bo przy wejściu leżała jej torebka i buty, w których miała iść na imprezę poprzedniego wieczoru. Postawiłam wodę na kawę i poszłam wziąć prysznic, w między czasie otwierając jeszcze kilka innych okien.
     Jak zwykle podczas kąpieli naszło mnie na przemyślenia. Zastanawiałam się nad tym, jak dalej potoczy się moje życie. Miałam dwadzieścia sześć lat, skończyłam podstawowe szkoły oraz wyższą szkołę taneczną, ale co z tego, skoro teraz pracowałam jako panienka na jedną noc? Zaczęłam to robić będąc w wieku dziewiętnastu lat i ciągnie się to aż do teraz. To miał być raz czy dwa, żeby zarobić parę groszy, ale możliwość zarobienia łatwych pieniędzy była taka kusząca... Najgorsze jest, że nawet jeśli miałabym skończyć z tym teraz, to nie mam żadnego doświadczenia. Kto przyjmie mnie do pracy? Miałam koleżanki, które twierdziły, że będą tak zarabiać dopóki będą w stanie, bo nie dość, że jest z tego duża kasa, to jeszcze one mają przyjemność. Dziwiło mnie to, ponieważ ja jej nie miałam. Może to dziwne, ale nigdy nie miałam orgazmu z mężczyzną. Nigdy nic nie czułam. Kładłam się, rozkładałam nogi, brałam pieniądze i było po sprawie. Po prostu praca, nigdy nic więcej. Tak naprawdę nie licząc jednej szkolnej miłości, która i tak skończyła się zanim zdążyła na dobre rozkwitnąć, nigdy nic do nikogo nie czułam. Chciałabym jak najszybciej skończyć z tym. Znaleźć nową pracę, nawet nie musi być wysoko płatna, mam na koncie oszczędności, dzięki którym bez pracy przeżyję spokojnie kilka, jak nie kilkanaście miesięcy. Niby nie brzydzi mnie to, co robię i nie wstydzę się tego, ale to tylko ze względu na czas, przez jaki to robię. Na początku nienawidziłam siebie, ale po kilku miesiącach przywykłam. Uznałam, że to jest jedyne, do czego się nadaję i tak jest słusznie. Nienawidzę siebie. Straciłam zdolność do bycia normalnym człowiekiem, nie mam miłości i nie kocham; nie pożądam, nie wierzę, nie marzę. Jestem nikim. I dobrze mi z tym. Nie potrzebuję tego, nie potrzebuję szczęścia, ani emocji. Jest dobrze tak, jak jest. Dlaczego więc nie chcę tego dłużej ciągnąć? Dlatego, że mi się znudziło. Co prawda w tej pracy nie ma monotonii, szczególnie, że chodzę na różne bankiety, afterparty koncertów znanych zespołów, zjazdy, spotkania biznesowe... Spałam chyba z połową Los Angeles i to tą bogatszą, ale co z tego, do cholery? Czasem łapię się na tym, że wolałabym mieć stałego partnera, gromadkę dzieci, żyć długo i szczęśliwie... Ale wiem, że na to nie zasługuję. Jestem tylko dziwką. Kto by mnie chciał?
     I jeszcze Ana. Poznałam ją jakieś trzy lata temu, na jednej z imprez, gdzie pracowałam. Widać było, że jest tam po raz pierwszy, postanowiłam więc jej pomóc. Miała siedemnaście lat, zwiała z domu dziecka. Jej rodzice zginęli w wypadku, gdy miała dwa latka, a rodzina nie chciała się nią zająć. Zrobiło mi się jej autentycznie żal, postanowiłam wziąć od niej numer i zająć nią, gdy tylko skończy osiemnaście lat. Moim warunkiem było to, że do tego czasu ma się więcej nie pokazywać na tego typu imprezach i nie uciekać z bidula. Posłuchała, była mi bardzo wdzięczna, ale gdy tylko stała się pełnoletnia, od razu wróciła do tego burdelu. Dosłownie i w przenośni.
     Woda pod prysznicem zaczęła gwałtownie obniżać swoją temperaturę, dlatego zakręciłam kran i wytarłam ręcznikiem. Ubrałam się, po czym poszłam do kuchni zrobić sobie kawę i śniadanie. Gdy już tam dotarłam i zajęłam się smażeniem jajecznicy, do pomieszczenia weszła Ana. Wyglądała jakby nie spała trzy dni, włosy miała zmierzwione, makijaż rozmazany i spływający po twarzy, ubrana była w krótkie sportowe spodenki i koszulkę.
 - Cześć, dawno wróciłaś? - zapytała siadając na blacie obok mnie.
 - Nie, jestem tu mniej więcej od pół godziny. Zrobię ci śniadanie, a ty idź w tym czasie się ogarnij, proszę. Nie żeby coś, ale wyglądasz okropnie. Ciężka noc?
 - Jak cholera, gościu sam nie wiedział, czego chciał. A gdzie ty byłaś?
 - Afterparty po koncercie jakiegoś francuskiego zespołu, ale znudziło mi się po trzydziestu minutach i już miałam wracać do domu, gdy zadzwonił jeden ze stałych, Aleks. Dobrze płaci, więc się umówiliśmy - mówiąc to sięgnęłam po paczkę papierosów i odpaliłam jednego z nich, siadając na parapecie. - Idź już, pogadamy jak się ogarniesz, bo nie mogę na ciebie patrzeć.
     Ana wyszła do łazienki, a ja w tym czasie - paląc papierosa - zaczęłam przeglądać prasę w poszukiwaniu ogłoszeń...

*****
No i jest prolog. Dość krótki, rozdziały będą, mam nadzieję, znacznie dłuższe. Zapraszam do komentowania, chętnie dowiem się co sądzicie. I pamiętajcie - negatywne komentarze też są potrzebne, motywują i dzięki nim wiem, co powinnam poprawić. Do miłego! :*